Forum Forum: depresja, smutek, leczenie, inne ... Strona Główna Forum: depresja, smutek, leczenie, inne ...
Forum: depresja, pomagamy sobie wzajemnie z poszanowaniem, czytamy i odpowiadamy, to nasza mala ostoja, tutaj mozemy pisac co nas boli, smuci, nie jestes juz sam... mamy czat depresja na www.czat.onet.pl on-line, zapraszam stefan=zaak_333 admin...
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Jak moge sobie pomuc (poradzic) z byc moze depresja
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5 ... 9, 10, 11  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum: depresja, smutek, leczenie, inne ... Strona Główna -> 111 _ DEPRESJA _ FORUM _ GLOWNE _ PUBLICZNY POKOJ CZATOWY DEPRESJA NA _ WWW.CZAT.ONET.PL ___ piszemy tutaj o sobie, pomagamy wzajemnie...
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
mona
pisarz powyzej 70 postow



Dołączył: 29 Maj 2010
Posty: 96
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: lublin

PostWysłany: Wtorek 16:08:25, 08 Czerwiec 2010, Wtorek , 158     Temat postu:

Wracając do tematu twojej babci... Widzę że jest ważną osobą w twoim sercu. Mam podobnie, Również mam kochaną babunie- z nią wiążą się moje słodkie wspomnienia z dzieciństwa. Niestety obecnie jest bardzo chora, już umierająca. Rak nadnercza szybko się rozprzestrzenia- lekarze orzekli że nie ma już dla niej żadnego ratunku- 3 operacje nie pomogły. Zostały jej 3 miesiące- tak mówią... Może twojej stan się poprawi. Nie zapominaj o niej i miej stały kontakt. Starsi ludzie nie chcą by zapominano o nich i to za życia...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
koki14
pisarz powyzej 50 postow



Dołączył: 30 Maj 2010
Posty: 59
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mezczyzna

PostWysłany: Wtorek 21:09:37, 08 Czerwiec 2010, Wtorek , 158     Temat postu:

Napewno nikt o niej nie zapomni i przykro mi z powodu twojej Sad. Nowotwór po co to wogóle jest? I może jeszcze bóg istnieje i on robi wszystko żeby było dobrze . Super

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
golka
wielki mistrz pisarstwa stopnia V 1000



Dołączył: 11 Maj 2009
Posty: 1152
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: BYDGOSZCZ
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Środa 8:27:06, 09 Czerwiec 2010, Środa , 159     Temat postu:

nowotwor,po co to w ogole jest?
ech,dobrze powiedziales...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
mona
pisarz powyzej 70 postow



Dołączył: 29 Maj 2010
Posty: 96
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: lublin

PostWysłany: Poniedziałek 9:56:09, 14 Czerwiec 2010, Poniedziałek , 164     Temat postu:

Hej! niestety od około 10 lat nikt w mojej rodzinie nie odszedł śmiercią naturalną... Wszystkich dopadł rak. Aż czasem zastanawia mnie skąd to się wzięło!!! _ przez Czarnobyl? Konserwanty? Zanieszyczszenia?

Trudno stwierdzić... pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
koki14
pisarz powyzej 50 postow



Dołączył: 30 Maj 2010
Posty: 59
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mezczyzna

PostWysłany: Wtorek 3:05:27, 15 Czerwiec 2010, Wtorek , 165     Temat postu:

Ojojoj Współczuje Sad Z moja babcią jak narazie jest ok. Nie zauważyłem wcześniejszego posta więc teraz odpisze.Dla moich rodziców jest tutaj super... Czy wiedzą o moich problemach hmmm ojciec nie matka jak był najgorszy okres na pewno się domyślała. Ciągle ich uświadamiam ze w dym kraju dla mnie jest do **** ale to nic nie daje. O sobie nigdy z nimi nie rozmawiałem nie potrafię.

Jeszcze raz współczucia


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
golka
wielki mistrz pisarstwa stopnia V 1000



Dołączył: 11 Maj 2009
Posty: 1152
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: BYDGOSZCZ
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Środa 16:09:50, 16 Czerwiec 2010, Środa , 166     Temat postu:

mysle ze z mama powinienes pogadac tak szczerze i od serca...
tulkam


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
koki14
pisarz powyzej 50 postow



Dołączył: 30 Maj 2010
Posty: 59
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mezczyzna

PostWysłany: Czwartek 12:50:17, 17 Czerwiec 2010, Czwartek , 167     Temat postu:

Boje sie tego ze ona powie ze to tylko kolejna sciema zebym pojechal do Polski lub. To kupuj sobie bilet i jedz a co mi to da pojade nie wiem gdzie bez pidniedzy pracy mieszkania niczego. Chociaz tak sobie czasami mysle ze wszysrkiego warto sprobowac moze by sie ulozylo ale znajac moje szczescie nie a nie chce skonczyc pijac pod sklepem tanie wino . No i wroce do punktu wyjscia z jeszcze wiekszym przygnebieniem i nienawiscia... Jak zawsze wszystko czego sprobuje tak sie konczy czasami chcial bym zaczac plakac bo nie widze rozwiazan moich problemow nawet w przyszlosci Sad((


Przepraszam za bledy ale pisze z telefonu


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Avanti28
pisarz powyzej 40 postow



Dołączył: 17 Cze 2010
Posty: 47
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Avanti.lost@gmail.com
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czwartek 15:42:01, 17 Czerwiec 2010, Czwartek , 167     Temat postu:

długo zastanawiałam się czy chce tutaj dołączyć.. weszłam na to forum przypadkowo... czytając niektóre posty zrozumiałam że jest tutaj wiele ludzi podobnych do mnie... ich doświadczenia są podobne do moich... zastanawiam się jednak czy będzie to dla mnie jakieś rozwiązanie, czy będzie to jakaś recepta, na towarzyszący mi smutek, samotność... na pewno tak gdyż pojawiło się uczucie tego że nie jestem tu ze swoimi problemami sama, że nie muszę obarczać nimi tych którzy nie chcą ich słuchać. ... najpierw chcę opisać swoje doświadczenia..
.. moje doświadczenia z depresja zaczęły się od przeżyć, (podobnych do tych które wy również tu opisujecie) pożar, śmierć bliskiej osoby. które diametralnie miały wpływ na zmianę mojego życia i osobowości. wyryły mi ogromny ślad w psychice, nadal są świeże gdyż skutki tych wydarzeń dają o sobie znać w dzisiejszej rzeczywistości.
przez 6 lat.. każdy dzień rozpoczynał się uczuciem beznadziejności, tym uczuciem kiedy budzisz się już ze łzami w oczach i wszystko nie ma sensu, nie ma sensu wstać ubrać się, sprzątać... nie istnieje takie coś jak dobrowolna mobilizacja... tylko zmuszanie się żeby cokolwiek zrobić. A jeśli już się udało to był sukces. Inna rzeczywistość w której nie mogłam się odnaleźć. miałam w tym czasie przy sobie tylko mamę, i kontakt z psychologiem,w trakcie tego kontaktu zapisałam aż dwa zeszyty w których opisywałam każdy dzień po dniu, pojawiające się plany, oraz zakładane cele te które udało się osiągnąć a które nie.Pisałam dużo listów do znajomych, czasami dostawałam odpowiedzi,a potem nawet częściej, relacje te były bardzo powierzchowne. nie wtajemniczałam nikogo w swoja chorobę, wszyscy wiedzieli co nas spotkało... teraz jak czytam te listy od co niektórych ludzi to opisują podobnie jak ja swoje dni, i w żadnym liście skierowanym do mnie nie pada pytanie ,,jak się czujesz".
W dużej mierze mama i psycholog i psychiatra tworzyli moje środowisko społeczne w którym funkcjonowałam, nie miałam wtedy znajomych, nie chodziłam do szkoły nie mogłam podjąć pracy. Ogólnie bardzo ciężko nam było zostałyśmy się w tym wszystkim dwie ja i mama.. życie i układało się od nowa, od samiuteńkich podstaw, nie miałyśmy nawet nadziei na dach nad głową, a co dopiero dalej o jakimś podstawowym wyposażeniu mieszkania. mama wtedy zrezygnowała z pracy, ponieważ nie mogłam być pozostawiona sama sobie. Bałam się wszystkiego, drygałam na dzwonek telefonu, jak ktoś głośniej się do mnie odezwał, czułam się bezpieczna tylko wtedy kiedy zasypiałam i ta czarna rzeczywistość była poza mną. ( dostaliśmy tez mieszkanie w miejscu w którym jak stwierdził policjant ,,nie powinniśmy mieszkać, bo nie było to środowisko dla nas, to się po krótkim czasie potwierdziło". nie miał nam kto pomóc po tym wszystkim podejmować obiektywnie decyzji... przecież mamę t tak samo doświadczyło jak mnie, tylko że ja byłam tego wszystkiego co się wydarzyło w moim życiu pierwszym bezpośrednim odbiorcą.
kiedy miałyśmy już pewien etap ,,klimatyzacji mimo wszystko" za sobą w tym miejscu, mama również zaopiekowała się babcią, w tym czasie tez odwiedzało nas moje rodzeństwo. należało podjąć decyzję o większym mieszkaniu, które udało się uzyskać przez łzy, stres i nerwy. a koszty remontu tego mieszkania przekroczyły nasze możliwości. zaczęły się kolejne dodatkowe problemy ze spłatą pożyczek zaciąganych na podstawowy remont. (do dziś mamy tylko w niewielkim stopniu wyposażone mieszkanie remont, należało by zrobić od nowa, ale okazało się dużo później że to nie było moim priorytetem najważniejszym)
...z resztą rodziny.. cóż... dla wszystkich moja choroba była zaskoczeniem, nie wiem czy się z tym pogodzili na początku ale przełożyli to na własne korzyści. ja zostałam naznaczona etykietą i to przez długi czas się nie zmieniało. nie miałam z nimi dobrych relacji.
Pamiętam wtedy ze według nich powinnam ,,kupić sobie więcej owoców niż leków"... że ,,jestem psychiczna", pomimo tego rodzina dzięki mojej mamie która nie pytała mnie o to, często miała finansowe wsparcie gdy byli w potrzebie. Czas upływał, Psycholog moja podjęła decyzję ze powinnam pójść do szkoły ( Przerwę w nauce miałam wcześniej ponieważ wybrałam nie właściwy kierunek szkoły w której nie mogłam sobie poradzić). bałam się tej decyzji bo nie wiem czy czułam się gotowa, ale w drodze do tej decyzji pojawiły się pewne zmiany w moim zdrowiu, otworzyłam w sobie zamiłowanie do lektur, do książek zaczęłam czytać ale wybierać tylko takie gdzie coś się wydarzyło, gdzie ktoś coś przeżył i to opisał (polecam, słońce ma 9 promieni, kolor nadziei stan szoku, ), większość z tych książek kupiłam, czytałam je po kilka razy. Do biblioteki drogę pokonywałam sama już bez mamy, jak sobie przypomnę jakie to było ciężkie te myśli że idę sama, czy na pewno nic mi się nie stanie, czy nikt się na mnie nie spojrzy, cy nikt mnie nie zaczepi...brama biblioteki była metą, jak ją przekroczyłam to była euforia, potem kolejna rozmowa z panią bibliotekarka, która zawsze ze mną porozmawiała, to było fajne uczucie że ktoś inny odzywa się do ciebie, ze ktoś inny się tobą interesuje, pyta cię o różne sprawy. potem ,,przyjaźń z komputerem" bez internetu, dzięki psycholog odkryłam Worda, wreszcie mogę przepisać swoje wiersze które napisałam po śmierci taty, jeszcze nie znałam wszystkich funkcji dobrze, wiec komputer był dla mnie jak ,, relikwia" . No i zaczęło się liceum (dla dorosłych)... potworny lęk przed ludźmi, potworne wrażenie ze śmieją się ze mnie, nie mogłam z tymi ludźmi złapać kontaktu, poddałam się. szybko natomiast udało mi się zorganizować jeśli chodzi o naukę. zapadła decyzja o indywidualnym nauczaniu, tzw, konsultacjach, przez pierwsze dwa semestry zaliczałam indywidualnie, czasami mama chodziła mi po zagadnienia do szkoły które opracowywałam i się uczyłam... wszystko zaczęło być na dobrej drodze, zbierałam dobre oceny, jedynym problemem moim była matematyka. ale dobrnęłam do matury, choroba gdzieś się cofnęła, brałam wtedy seroxat, dwa kolejne lata liceum uczęszczałam normalnie na zajęcia. zaczynałam mieć koleżanki starsze ode mnie, z którymi wymieniałam się notatkami. Ale tez młodsze. z chłopakami raczej nie miałam kontaktu czasami ktoś powiedział mi cześć, potem to zaczęło się trochę zmieniać bo były sytuacje kiedy proszona byłam o napisanie referatu komuś na ocenę. Do tego liceum trafiło także wiele znajomych z mojej przeszłości i ten kontakt był bardzo nie śmiały, bardzo powierzchowny. Przed maturą pojawił się jeszcze jeden aspekt trudny dla mnie który mógł się przyczynić że moje osiągnięcia dotychczasowe mogły runąć, doświadczyłam kolejnego przeżycia problem ten nie był przepracowany z psychologiem, gdyż miałam rzadziej wytyczane terapie. w zasadzie to ja milczałam na ten temat długo, bałam się o tym mówić. (ale jest to pamiątka na całe życie, jednak teraz do tego nie wracam). w tym czasie wydarzyło się mnóstwo innych rzeczy, poza tym moje samopoczucie przez jakiś czas utrzymywać się zaczęło na dobrym poziomie, nauka nie sprawiała mi problemów, miałam jeszcze inne problemy zdrowotne, (i mam cały czas, ale one nie miały aż takiego wpływu), czasami tylko przychodziło zmęczenie, uczucie ze czegoś nagle jest za dużo. ale myśl zawsze była taka ja muszę sobie poradzić. do tej pory nie udało mi się zamienić na ,,chcę sobie poradzić" jednak były to cele, cele które chciałam realizować. Na tym opierała się moja terapia z psychologiem. Pojawiły się po jakimś czasie inne zmiany w moim życiu, jakoś też w trakcie drogi do matury, ,,miałam już tych znajomych" którzy odezwali się z przeszłości, pojawiła się możliwość spotkania, wtedy pierwszy raz była to decyzja bardziej moja niż mamy, ( dziś a przynajmniej jak na razie(: teraz mogę powiedzieć że nie żałuje tej decyzji, bo ona wprowadziła kolejne zmiany w moim życiu. Poznałam cudownego chłopaka, który stanął na mojej drodze, który we mnie uwierzył.. dla którego wszystkie moje jak to on określał dziwactwa związane z chorobą (płacze, lęki, złości plus łykanie tabletek o których sam mi teraz przypomina) były nie do wytrzymania. Nawiązując na chwile do teraźniejszości: Dziś jesteśmy 7 rok ze sobą, ponieważ jest to związek na odległość, i trwa długo, mamy wspólne plany, pewne moje samopoczucia, stały się standardem, (jakieś przyzwolenie że mam prawo czuć się właśnie tak, z takiego i takiego powodu, który powoduje u mnie takie uczucia), staram się o tym mówić, nie zawsze jednak na każdym kroku jest to zrozumienie. z początkiem tego związku wiążą się dwa kolejne wyzwania po zdaniu matury - studia, dla mnie to było nie możliwe, nie realne, sam fakt zdania matury dla mnie graniczył z cudem, dowiedziałam się nagle że to nie koniec mojej edukacji. Moja Pani psycholog, (na okres rozpoczętej edukacji w liceum miałam nowego ale równie wspaniałego psychologa w naszej przychodni)
Otrzymałam od niej informator, którym dobrze nie umiałam się jeszcze posłużyć, miałam wybrać kierunek, specjalizację pojęcia gdzieś poza zasięgiem mojego umysłu. Odłożyłam, sprawę studiów na półkę. Pewnego dnia mój chłopak zaproponował mi ,,niespodziankę- wycieczkę" wziął mnie na swoja uczelnię poznałam zupełnie inne środowisko tzw. innej młodzieży, kultura, wypowiedzi słowa, to mnie urzekło. Decyzja o kierunku i o specjalizacji wydała się nietrudna, ponieważ wykluczyliśmy naukę przedmiotów ścisłych, zastanawialiśmy się wspólnie co lubię robić w czym widziałabym się najlepiej. Okazało się ze w całym swoim życiu najlepszy kontakt mam z dziećmi. wiec była to decyzja o Pedagogice.
wybraliśmy uczelnie zwracając uwagę na usytuowanie pod kontem dobrego połączenia z środkami komunikacji miejskiej. Pierwszy kontakt z nowymi ludźmi, język, wymiana informacji, było czymś urzekającym, ale i trudnym, ale to była już motywacja do pracy nad sobą. Szybko udało się wejść w rytm, szybko się zorganizowałam pod kątem nauki, ale to nie wystarczało, to była już inna wiedza inna nauka, która mnie owszem wciągnęła, ale nie wszystko wydawało mi się interesujące. Zapomniałam jednak o zmęczeniu o chorobie, nie mogłam pozwolić sobie na dezorganizację, to co było, odpływało stopniowo, bo tu doświadczyłam jeszcze czegoś innego. Na licencjacie był obowiązek praktyk,(wybrałam placówkę specjalną) tu zobaczyłam jak w rzeczywistości wyglądają problemy dzieci (z wymienionych książek) o których tylko czytałam, nie mając pojęcia że będę miała z tym styczność, którą już potem chciałam mieć. Tu powstała moja pierwsza praca licencjacka z indywidualnego przypadku, tu zdobyłam potrzebną wiedzę na temat zaburzeń które mnie interesowały i umiejętności , które z kolei ukierunkowała dalszą moją edukację która zaraz dobiegnie końca doświadczyłam życia, (tu: studia następnie magisterskie) nawiązałam prawdziwy kontakt z prawdziwymi ludźmi taki jaki mi był potrzebny, taki jaki gdzieś tam tkwił w mojej wyobraźni. (spotkałam również tu Panią psycholog która pomogła mi w najtrudniejszym dla mnie okresie)
Dziś jeszcze nie wiem czy mi się powiedzie.(obrona pracy mgr ) ( na licencjacie ostatni rok kończyłam indywidualnie, gdyż choroba u mnie wróciła, i miałam problemy z porozumieniem z ludźmi w grupie)
... Obecnie próbuję myśleć optymistycznie, ..wiara w siebie ze musi mi się udać jest dla mnie czymś wielkim za dużym w tym momencie, ale nie rezygnuję. ...Ktoś kto to może przeczyta powie miałaś farta, udało ci się.... (sama jak to opisuje to też z pozoru tak wygląda że wszystko w moim życiu poukładało się jak w bajce). Studia dla mnie były ogromna przygodą związana z moim życiem, musiałam włożyć sporo pracy w siebie, nie zawsze mi się to udawało. Mam jakieś wytyczne coś bym chciała... jednak ta cała przygoda jest jak ja to określiłam ,,poza murami mojego domu" ... Nauka na studiach spowodowała że zrozumiałam że człowiek przy podejmowaniu właściwych decyzji przy działaniu w sposób konstruktywny się zmienia, myśli inaczej, chce czegoś więcej. Ja chyba też się zmieniłam. było nam bardzo ciężko, kiedy się uczyłam, (koszty studiów, dojazdy, potrzeby związane z nauką) przeznaczałam na to większość świadczenia swojego, mamy emerytury po dokonaniu opłat nie wiele zostawało, życie nasze zaczęło mieć charakter takiego kombinowania bardziej (tam urwać tu dołożyć i rożnie to się kończyło), często nie mogłyśmy i nadal nie możemy znaleźć wspólnego języka jeśli chodzi o rządzenie pod kontem dokonywania opłat, kupowania jedzenia. nie wytrzymywałam tego, zaproponowałam rozwiązanie, abyśmy się podzieliły opłatami. ( ponieważ gdy mama np nie dokonuje opłat przez dwa miesiące to jest mi trudno dać jej jednorazowo 300 złotych na jedną opłatę). W efekcie i tak z innymi opłatami jesteśmy do tyłu. mama jest osoba starszą, wchodząca w okres starości, nie wszystkie decyzje które podejmuje okazują się trafne, potrafi być uparta. nieraz nie chce czegoś po prostu zwyczajnie zrozumieć (ale ta wada nam obu przeszkadza, niestety, geny,starość) Ma swój świat swoje zainteresowania (czasami dorabia do emerytury i chyba lubi to co robi, choć w większości na pewno jest to z konieczności), ja podczas jej nieobecności zajmuje się domem, tak jak potrafię, wielu umiejętności sama nabyłam, nauczyłam się, niektóre rozszerzyłam, radzę sobie na miarę możliwości własnych. traktuje to jako obowiązek.
Ale mam wrażenie że mama jakoś nie ma do mnie zaufania, tak jaby nie wierzyła ze ja chcę sobie poradzić,mimo iż jej to udowadniałam przez
pewien czas odkąd nie było konieczności już by ze mną była.
Ma różne samopoczucia, bywa nieraz tak że, kiedy wraca do domu, przeszkadza jej jeśli coś stoi nie na miejscu, jeśli nie jest coś tak jak ona zostawiła to przed wyjściem, nieraz w trakcie sesji, nie mam możliwości zrobić idealnego porządku i na ogół mam bałagan w pokoju, który mi aż tak bardzo nie przeszkadza. Mama uważa że w mieszkaniu powinno być jak w muzeum. Ale ja żyje funkcjonuję. to jej cały dzień nie ma i żeby było w domu ,,muzeum" takie jak ona sobie wyobraża musiało by mnie równie dobrze nie być. Czuje się dla niej przeszkodą. odsunęłyśmy się od siebie, nigdy nie potrafiłyśmy rozmawiać ze sobą o problemach bo zawsze była kłótnia, tak jest do tej pory. wiec mój chłopak stał się odbiorcą ponad miarę moich niepowodzeń, z nią nie mam już takiego języka jak kiedyś. Zastanawiałam sie dlaczego tak jest.. rozmawiam nieraz z osobami w mamy wieku, są pogodne, uśmiechnięte, mama jest cały czas zła naburmuszona, nawet wtedy kiedy nie ma powodu, nieraz nie ma jej długo, przychodzi i awantura o błahe sprawy wisi w powietrzu. nie wiem czemu tak jest.... czasami myślę ze może powinnyśmy od siebie odpocząć, powinnam gdzieś wyjechać na jakiś dłuższy czas.
skończy się szkoła, ale już wcześniej pojawiła się moja myśl co dalej z przyszłością, koniec studiów wiąże się ze znalezieniem pracy, u mnie sytuacja z tym jest jeszcze nie jasna. Mama jednak sprawia wrażenie jak by bała się rozmów ze mną o tym, również tych dotyczących mojej przyszłości z chłopakiem. nawet jeśli się obawia, to jest to moja decyzja. nie ingerowała w decyzję brata, gdy mu sie dziecko urodziło pomagała, pomagała później, gdy nie miał albo zwyczajnie nie chciał znaleźć sobie pracy, i jego konkubina również, wtedy mama nie zapytała się czy może pomóc im moimi środkami, tylko to robiła. (ja z bratem nie mam dobrych relacji). Pomagała siostrze kiedy podjęli z mężem decyzje o budowie (ale akurat tu pracowała i były to jej pieniądze i taty jak żył). Wiec oni nie zostali bez pomocy.
kilka słów na temat siostry, która obecnie doświadcza tego co ja kiedyś może nie w takim natężeniu... w jej przypadku tez wszyscy zastanawiają się dlaczego tak jest że tak się czuje...(faktem jest ze to stało się pod wpływem jej z kolei przeżyć) ale tylko ja wiem że w tej chorobie to jest normalne.. moja mama chyba dopiero teraz to zrozumiała...
za dwa lata chciałabym wziąć ślub z moim chłopakiem, mnie nie ma kto pomóc aby mój start był łatwiejszy, nie mam do tego żadnych środków, (czeka mnie znalezienie pracy na dłuższą metę po studiach),świadczenie przyznanego nie mam na stałe i nie będę miała. Mamie przez okres jego otrzymywania pomagałam w różnych trudnych sytuacjach wynikających z jej pochopnych decyzji. Gdy ja miałam potkniecie na nikogo z rodziny nie mogłam liczyć musiałam się zwrócić o pomoc do chłopaka. nieraz próbuje z mamą porozmawiać o naszych problemach, próbuje jej uświadomić że nawet jedli były pieniądze tak naprawdę nie zrobiłyśmy nic aby poprawić swoją sytuacje, tylko dzięki jej pomysłom ciągle pakowałyśmy się w jakieś kłopoty. Nawet ostatnio, ten miesiąc w którym chciałabym skończyć szkołę nie jest spokojny. Wystarałam się o stypendium w szkole część pieniędzy przeznaczyłam na życie, na dojazdy, część zostawiłam ściśle na opłatę za obronę, (otwierając specjalnie konto) ale moja mama potrafi mi powiedzieć, jak ściskasz pieniądze na koncie to choć głodna. Gdzieś ta euforia zniknęła, nie zależy jej czy skończę te studia czy nie, może jest bardziej zmęczona nimi niż ja. A ja siedzę w domu , uczę się do egzaminów :/, po dniu nieporozumienia z nią, odchodzi mi ochota na wszystko, i jest mi obojętnie, od kilku dni nie zaglądam do lusterka, nie czeszę się, nie mam ochoty dbać o siebie, choć nic zupełnie nic teraz nie robię czuję zmęczenie, jem na okrągło, a brzuch mam jak w ciąży choć w niej nie jestem. od rana do wieczora siedzę sama, (mam dwa koty i psa), ale dialog z nimi mi nie wystarcza, lecz mimo to nie mam ochoty ubrać się, wyjść, przychodzi często uczucie płaczu, bezsilność. zastanawiam się jakie efekty są dalszej mojej pracy nad sobą, gdy emocje biorą górę, jak można żyć w ciągłym stresie i nie pokoju o wszystko, taki styl życia ma moja mama, która również funduje sobie takie sytuacje (materialne) które dostarczają jej emocji, ale ona przebywa w środowisku ludzi których zna bardzo dobrze, może z nimi pogadać (choć mówi że o pewnych rzeczach nie mówi), w fizyczny sposób odreagowuje napięcia pomiędzy nami. ja w domu przebywam sama, w internecie nie siedzę długo, czasem napisze do kogoś na gg, albo na maila. potrzebuje się wygadać to pomaga. Moje wykształcenie jest związane z pracą z ludźmi z dziećmi, wiec ja nie mam możliwości wyładowania stresu, nie mogę pozwolić sobie na emocje. a nasze sytuacje pomiędzy nami w domu powodują że nie mam możliwości ich wyhamowania. Gdy jest spokojnie i wszystko przebiega zgodnie z planem, i dogadujemy się ja nie mam powodu do emocji. próbowałam z profilaktycznie zapanować nad nerwami, korzystałam z groty solnej, słuchałam muzyki relaksacyjnej, ziołowe tabletki mi pomagają gdyż w trakcie sesji nie mogę brać leków które mnie usypiają. (w tym czasie też zmienił mi się lekarz z którego nie jestem zadowolona, bo tamten był dla mnie jak ojciec z prawdziwym podejściem do pacjenta , niestety zmarł ), do tego doktora nie mogę się za często dostać, nie zna mojej sytuacji od początku, jest nieuprzejmy, a ja nie umiem z nim rozmawiać. Moje problemy zdrowotne nie kończą się jedynie na depresji, przy jednej towarzyszącej mi chorobie jestem skazana na leczenie do końca życia.Przy kolejnej nie mam rokowań na to czy będę mogła mieć kiedyś własną rodzinę, dzieci, choć bezgranicznie tego pragnę, to już 12 lat mija mojego leczenia, a ja mam tylu specjalistów, tylko nie widzę żadnych pozytywnych zmian. tu nie mam powodu by czuć się szczęśliwą i koło się zamyka.
... Opisałam to wszystko i mam uczucie ulgi... , to pomagało mi w depresji... mm parę książek o tej chorobie, potrafi niszczyć życie, jest to walka, mocna walka ze sobą by móc się jej przeciwstawić jest bardzo ciężko. Ja doświadczyłam ze strony rodzeństwa krzywdy brata i jego konkubiny) w postaci słów, znaleźć się w takiej sytuacji z takim samopoczuciem własnym... to jest... człowiek czuje się jak przedmiot, rzecz bezużyteczna zbędna. A jednocześnie ta sama osoba która mnie,,opluła" wyciągała do mnie rękę po pomoc a ja tej pomocy nie odmówiłam... z tym ich pozostawię... Tutaj jest już taki post o roli rodziny w przypadku depresji osoby, wiec nie będę powielać. Będę od czasu do czasu tu zaglądać i opisywać nowinki ze swojego życia, a może dowiem się jeszcze innych ciekawostek technik radzenia sobie w depresji to chętnie się nimi podzielę, ponieważ sama również chciałabym sobie umieć poradzić ze swoim smutkiem, miałam etap w życiu kiedy mi się to udało, być może powinnam porozmawiać z kimś kto tego w bezpośredni sposób doświadczył. chętnie będę zapoznawać się z postami innych osób które będą się odnosić do moich. Pozdrawiam Avanti 28


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
koki14
pisarz powyzej 50 postow



Dołączył: 30 Maj 2010
Posty: 59
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mezczyzna

PostWysłany: Czwartek 17:55:09, 17 Czerwiec 2010, Czwartek , 167     Temat postu:

Gdy czytam takie posty a w sumie autobiografie to czuje ze ja ze swojego życia powinienem się cieszyć, skakać i dziękować rodzicom ze jestem, bogu nie bo w niego nie wierze. Szkoda tylko ze tak nie potrafię. Gdy jest kilka dobrych dni wydaje się ze jest jak dawniej potrafię się uśmiechnąć ale gdy tylko stanie się najmniejszy zły szczegół odrazu powraca wszystko...................... i nic mnie nie interesuje nadziei już brak chociaż była naprawdę długo..... Sad

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Avanti28
pisarz powyzej 40 postow



Dołączył: 17 Cze 2010
Posty: 47
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Avanti.lost@gmail.com
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czwartek 18:22:47, 17 Czerwiec 2010, Czwartek , 167     Temat postu:

witaj Koki, to podobnie jak ja powinnam cieszyć się ze jestem nie całkowicie sama jakby nie było mam jeszcze mamę, chłopaka, w szkole fajnych znajomych których kiedyś nie miałam, jest dzień że jest fajnie a jest dzień kiedy nie jestem w stanie nic zrobić, i nie przeszkadza mi to. tak jest teraz.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum: depresja, smutek, leczenie, inne ... Strona Główna -> 111 _ DEPRESJA _ FORUM _ GLOWNE _ PUBLICZNY POKOJ CZATOWY DEPRESJA NA _ WWW.CZAT.ONET.PL ___ piszemy tutaj o sobie, pomagamy wzajemnie... Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5 ... 9, 10, 11  Następny
Strona 4 z 11

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin