Forum Forum: depresja, smutek, leczenie, inne ... Strona Główna Forum: depresja, smutek, leczenie, inne ...
Forum: depresja, pomagamy sobie wzajemnie z poszanowaniem, czytamy i odpowiadamy, to nasza mala ostoja, tutaj mozemy pisac co nas boli, smuci, nie jestes juz sam... mamy czat depresja na www.czat.onet.pl on-line, zapraszam stefan=zaak_333 admin...
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Moja prawdziwa historia

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum: depresja, smutek, leczenie, inne ... Strona Główna -> 111 _ DEPRESJA _ FORUM _ GLOWNE _ PUBLICZNY POKOJ CZATOWY DEPRESJA NA _ WWW.CZAT.ONET.PL ___ piszemy tutaj o sobie, pomagamy wzajemnie...
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kaśka
pisarz tylko jednego postu



Dołączył: 20 Gru 2009
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Niedziela 0:16:53, 20 Grudzień 2009, Niedziela , 353     Temat postu: Moja prawdziwa historia

Drodzy Panstwo,
Proszę przeczytajcie fragmenty mojej książki „Ołówek” , która napisalam bedac już osoba calkowicie niepelnosprawna i wedlug medycyny konwencjonalnej nieuleczalnie chora. Napisalam ją korzystajac z programu, dzieki któremu moglam pisac jedynie ruchem glowy.
Powiedzcie mi i doradzcie proszę w jaki sposób mogę wypromowac moja książkę w necie i może znaleźć sponsora na pomoc finansowa w wydaniu książki.
Dziekuje - Kaska

” Jestem tylko ołówkiem w ręce Boga.”
Matka Teresa z Kalkuty

------------------
Dzisiaj całuje mnie tylko osiemdziesięciodwuletnia ciocia. Jeszcze sześć lat temu całowałam się jak szalona z nowym facetem w moim życiu. Miałam czterdzieści lat, wyglądałam na trzydzieści, czułam się na dwadzieścia parę. Nie byłam piękna, ale znałam swoją kobiecość, jej siłę i bezwzględnie ją wykorzystywałam. Czułam się przede wszystkim kobietą, później właścicielką znanej agencji modelek, na samym końcu matką trójki dzieci. Byłam samodzielna, niezależna, podziwiana. Miałam duże mieszkanie, gosposię zajmującą się dziećmi i domem, dobry samochód, pomarszczonego psa i wakacje zagranicą. Dzieci chodziły do prywatnej szkoły, na basen i zajęcia tenisa, uczyły się dwóch języków. Rok wcześniej pozbyłam się z domu faceta, który bezskutecznie próbował zastąpić dzieciom ojca, a mnie męża, którego pozbyłam się z kolei parę lat wcześniej. Od trzech lat byłam szaleńczo zakochana, z wzajemnością, w jednym z listy stu najbogatszych Polaków. Oczywiście był żonaty, tajemniczy i niespotykanie inteligentny. Nie wiem czy bardziej kochałam jego ciało, czy mózg, wiem, że nigdy nie byłam bardziej szczęśliwa i równocześnie obolała.
Właściwie nie wiem o czym chcę pisać, czuję tylko, że jeżeli nie wyrzucę z siebie emocji, rozsadzą mi głowę i serce. Czasem myślę, że z perspektywy wózka inwalidzkiego stać mnie jedynie na napisanie nudnego kazania umoralniającego zdrowych ludzi. Czasami czuję, że mogę przekazać moje najbardziej osobiste przeżycia, doświadczenia i myśli, tworząc mądrą i wrażliwą książkę. Kiedyś łysy profesor filologii klasycznej, wymownie wskazując na siebie i stukając palcem w mój indeks, powiedział, że moimi włosami mogłabym obdzielić kilku łysych. Może napiszę tandetną telenowelę, bo tak, jak moimi włosami nadal mogę obdzielić łysych, tak moim losem mogę obdarzyć paru nudziarzy. Jeżeli wytrwam i napiszę historię mojego życia, to będzie tak samo nierówna jak ja, pogmatwana jak moje myśli, porwana jak moje wspomnienia, ale na pewno prawdziwa.
Pablo Cohelo napisał w „Alchemiku” , że każdy w życiu musi odnaleźć swoją legendę i za nią podążać. Podobno dziecko bardzo wyraźnie wie, jakie jest jego przeznaczenie, zna własną legendę, dopiero oczekiwania rodziców, wyobrażenia dziadków, uwagi nauczycieli czy kolegów zaciemniają obraz.
Wbrew własnym przeczuciom, wychowaniu, wygłaszanym poglądom, wbrew wszystkiemu co miałam i kochałam, pewnego dnia, porzuciłam drogę mojego przeznaczenia. Porzuciłam wszystko w co wierzyłam dla coraz większych emocji i coraz silniejszych doznań. Pracowałam nie po to, żeby zarabiać na utrzymanie domu, tylko żeby czuć adrenalinę kolejnych wyzwań. Jechałam samochodem, nawet odwożąc dzieci do szkoły nie po to, żeby dojechać, ale żeby jechać. Kochałam tym mocniej, im więcej było bólu, niepewności i nienormalności. Jeżeli przez chwilę było spokojnie, robiłam wszystko, żeby życie nabrało przyspieszenia. Moi pracownicy, znajomi, a przede wszystkim faceci mówili, że nie mogą za mną nadążyć. Byłam nieprzewidywalna dla innych i dla siebie. Moja ciocia, ta sama, która dziś jako jedyna mnie całuje, z niezadowoleniem powtarzała - z tego nie będzie nic dobrego . No… i wykrakała.
Dzisiaj tkwię w bezczasie, bezruchu i bezrobociu. Jestem nieuleczalnie chora. Stopniowo traciłam pracę, pieniądze, urodę, przyjaciół, wreszcie dzieci, aż zaskoczona i przerażona chorobą zamknęłam się w swoim własnym świecie. Zmęczona obojętnością najbliższych przestałam prosić, żeby mnie dostrzegali, a oni zaczęli mnie traktować jak mebel, ciężką szafę, której nie da się przesunąć. I tak oto utknęłam w wózku inwalidzkim na środku dywanu w moim pokoju. Dostaję jeść, jestem myta, czesana i ... to wszystko. Przekonuję siebie, że nie powinnam narzekać, bo inni mają gorzej. Zawsze może być jeszcze gorzej, tylko … gdzie jest koniec tego gorzej...
Chciałabym wykrzyczeć wszystkim "chorym" , żeby nigdy się nie poddawali, nie pozwalali się poniżać i nie dawali sobie wmówić, że są nic nie warci. Najgorsze w chorobie jest przeświadczenie, że już niewiele można zrobić, że nie wypada niczego od życia oczekiwać, że jest się osobą gorszą, niewartą miłości i uwagi. Nie pozwalajmy zabierać sobie godności istoty żywej, czującej i myślącej. Wszystkim "zdrowym" chciałabym przypomnieć, żeby doceniali i byli prawdziwie wdzięczni za każdy krok, gest, oddech, bo jutro może wyglądać zupełnie inaczej. Życie jest cudem zawsze. Jeżeli przestanę myśleć, że mam prawo po prostu żyć i cieszyć się życiem, jeżeli pozwolę zamknąć się w domu, przykuć do wózka-symbolu mojej niemocy, już nigdy nie zobaczę słońca i rozgwieżdżonego nocą nieba. A ja chcę jeszcze poczuć zapach egzotycznego morza, wiatr od Himalajów, smak innego jedzenia.
Jeśli nadal mam życie, chcę żyć!
(. . . )
Odkrycie: 23.07.2000 roku pierwszy raz poczułam dziwne zachwianie równowagi; 21.09. 2000 roku pierwszy raz bez powodu upadłam na ulicy ; 08.02.2001 roku pierwszy raz poszłam do szpitala; 12.10.2001 roku pierwszy raz szłam o kuli; 02.09.2003 roku pierwszy raz usiadłam na wózku inwalidzkim ;
12.05.2002 roku ostatni raz samodzielnie przeszłam przez ulicę ; 01.01.2003 roku ostatni raz prowadziłam samochód ;03.05.2003 roku ostatni raz kochałam się ; 29.11.2003 roku ostatni raz rozmawiałam przez telefon ; 15.03.2005 roku ostatni raz jadłam samodzielnie i tego dnia utraciłam resztkę wolności ciała i ostatecznie przestałam być niezależna. Stałam się myślącym warzywem, taką myślacą marchewką, może lepiej pietruszką, bo jest bardziej blada.
Cały dzień pachniał choinką, potrawami z kuchni, białym śniegiem za oknem i mimo miejsca, świąteczną gorączką. Wszyscy wszystkim składali świąteczne życzenia, przede wszystkim zdrowia. Dawniej takie życzenia uważałam za tandetne, składałam bardziej wyszukane, czasem wyrafinowane, zawsze bardzo osobiste. Dziś z uśmiechem przyjmowałam i składałam życzenia zdrowia i wiedziałam, czułam, że są prawdziwe.
- Najważniejsze jest zdrowie, bo jak się je ma, można wszystko osiągnąć. Dlatego z całego serca życzę Wam jak największych efektów rehabilitacji w naszym ośrodku - przemawiał dyrektor, a ja ze wszystkimi kiwałam ze zrozumieniem głową. Nagle przypomniały mi się słowa Stanisława Tyma, że na Titanicu wszyscy byli zdrowi, a i tak nic im to nie pomogło i omal nie buchnęłam śmiechem. Później, w pokoju, patrząc przez okno na oświetloną i zaśnieżoną choinkę, myślałam o tym, co jest najważniejsze w życiu i doszłam do najbardziej oczywistego i banalnego wniosku. Najważniejsza w życiu jest miłość, ważniejsza od zdrowia, bo dzięki miłości można pokonać chorobę.
(. . . )
Drżałam z wrażenia. Stało się! Jechałam do Indii! Wbrew wszystkim sceptykom i niedowiarkom byłam na lotnisku. Za chwilę odprawa na samolot do Monachium, a tam przesiadka na lot do Delhi. Leciałam w nieznane. Całą drogę na lotnisko moi przyjaciele żartowali ze mnie, że wybrałam dla siebie ekstremalne doznania. Wszyscy robili zakłady po jakim czasie będę uciekała od brudu, prymitywu, krów i małp. Nikt nie wierzył, że wytrzymam planowane sześć tygodni tak daleko od znanej mi cywilizacji.
- Wasza matka zawsze była szalona, nic dziwnego, że wymyśliła Indie - powiedział Juliusz, jeden z moich byłych facetów, odwożąc nas na lotnisko.
- Tu dla lekarzy jestem już trupem.
- Tam będziesz trupem od smrodu, gorąca, much i innego robactwa.
- Damy sobie radę, najwyżej będę jak niewolnik stała za mamą i ją wachlowała – Agniecha zaśmiała się.
- Uważaj, żeby się nie zaprzyjaźniła za bardzo z małpami – zażartował Juliusz.
- Albo ze świętymi krowami - dodał Janek
- Ha , ha , ha… - wymamrotałam - Lepiej uważaj na drogę - dorzuciłam.
- Mama wierzy, że tam mogą jej pomóc - Aga powiedziała bardzo poważnie.
- A pewnie! - tubalnie zaśmiał się Juliusz - Matka po tygodniu wstanie z wózka i tłukąc piętami o dupkę, zacznie uciekać do cywilizacji.
Wszyscy gruchnęliśmy śmiechem. W takim nastroju dojechaliśmy na lotnisko. Ostatnie żarty, pożegnania i moja córka Agnieszka pchała wózek ze mną do odprawy. Dość sprawnie dwaj panowie z obsługi przesadzili mnie z wózka na specjalne krzesełko, którym dowieźli mnie wąskim przejściem między fotelami na nasze miejsce. Jeszcze nie zdążyłam złapać głębszego oddechu, kiedy zaczęliśmy schodzić do lądowania. I znowu pojawili się dwaj inni panowie i nastąpiła powtórka, tylko że w odwrotnej kolejności. Kiedy wsiadałam do samolotu byłam pierwsza, tym razem musiałyśmy zaczekać, aż pasażerowie opuszczą samolot. Wszystko szło szybko i sprawnie, zostało nam parę minut, żeby zajrzeć, przed prawie dziesięciogodzinnym lotem, do toalety. Niestety w samolotach nie ma toalet dla osób niepełnosprawnych.
Leciałyśmy około godziny, kiedy wreszcie dotarło do mnie, że naprawdę nie ma rzeczy niemożliwych.
Wszystko zaczęło się cztery miesiące wcześniej, gdy przypadkiem przeczytałam historię o kilku pokoleniach hinduskiej rodziny, żyjącej na północy Indii. Nestor rodziny zajmował się uprawą roślin leczniczych, stosowanych w liczącej kilka tysięcy lat medycynie ajurwedyjskiej. Urzekło mnie tytułowe „Kuszące wołanie ciszy”, zaczęłam marzyć o opisanych miejscach, prawie czułam wiatr od Himalajów, palące słońce, szum deszczu w porze monsunowej, smak innego jedzenia, zdrowie płynące z dziewiczej przyrody.
Nagle uświadomiłam sobie, że to nie jest tylko piękna bajka, że ten świat realnie istnieje. Zaczęłam szukać w internecie informacji na temat medycyny ajurwedyjskiej. Znalazłam kliniki w Indiach i Nepalu. Napisałam do nich o mojej chorobie, że dostałam wyrok, jestem chora na stwardnienie zanikowe boczne, a chorym lekarze dają dwa, trzy lata życia od pojawienia się pierwszych symptomów i postawienia diagnozy. Jestem jednym z ( jak to się mówi) przypadków, który żyje dłużej, czym zaskakuję innych i siebie.
Dziś siedzę na wózku inwalidzkim, mam całkowity niedowład rąk i nóg, mówię tak niewyraźnie, że rozumieją mnie jedynie najbliżsi. Patrzę zdziwiona na swoje ciało, bo przecież nadal jestem kobietą pełną życia, która uważa, że nie ma rzeczy niemożliwych.
Dlatego zapytałam czy mogę do nich przyjechać. Jeden lekarz okazał się tak samo szalony jak ja. Zaczęliśmy ze sobą korespondować i po tygodniu byłam pewna, że pojadę do Indii. Niczego nie obiecywał, ale wiedziałam, że zrobi wszystko, żeby mi pomóc i ulżyć. Niewiele osób wspierało mnie, większość znajomych odradzała wyjazd w moim stanie zdrowia tak daleko, w nieznane. Ja jednak pozostałam nieugięta.
(. . . )
Wpadłam do sekretariatu.
- Żana, mój syn miał wypadek. To znaczy mój pies wpadł pod samochód. Niech wszyscy czekają na mnie. Postaram się wrócić jak najszybciej. Moniko, zacznij przymiarki na modelkach.
Wypadłam z firmy, wsiadłam do auta i z piskiem opon oraz gwizdem pijaczków, koczujących pod sklepem, ruszyłam do domu. Dobrze, że pod maską miałam silnik tylko 1,8, bo skorzystałam z całej jego mocy. Wpadłam do mieszkania jak szalona, na dźwięk trzaśnięcia drzwi z mojego pokoju wypadły dzieciaki, a z nimi w radosnych podskokach biegł pies. Jak zwykle skoczył na mnie z całym impetem i bez widocznych oznak kalectwa. Zaczęłam sprawdzać łapy, całe ciało, szukając jakiegoś uszkodzenia, a dzieci, przekrzykując się, relacjonowały przebieg zdarzenia.
- Mamo, Nekia wyrwała smycz i nie dała się złapać!
- Wołałam ją, a ona wcale mnie nie słuchała!
- Wleciała na jezdnię!
- I o mało co nie przejechał jej tramwaj!
- Ale uciekła!
- A ja cały czas wołałam!
- Mamo! Mamo, mówię ci i …wtedy ona wbiegła pod samochód, no… ale się wyrwała!
- Tak strasznie piszczała - rozpłakał się Michał, pozostałej dwójce zaszkliły się oczy.
- Skarbie wiem, że to okropnie przeżyliście, ale Nekii nic złego się nie stało. Ma trochę otartą łapę i cały bieżnik koła odciśnięty na sierści. Bardzo się przestraszyła.
- Mamo, jak ja się bałem ! - zawołał Janek - Pobiegłem za nią na ulicę, ale nie dała się złapać.
Wtedy dopiero się zdenerwowałam. Zdałam sobie sprawę z tego, co się jeszcze mogło wydarzyć i nogi się pode mną ugięły.
- Na dzisiaj, obiecajcie mi, żadnych nowych atrakcji! Zaraz muszę wracać do pracy, mam próbę. Już na pewno wszyscy na mnie czekają.
- Mamo, a o której wrócisz?
- Bardzo późno, jak już będziecie smacznie spać.
- Mamooo, a wiesz, że dzisiaj nie miałem matematyki i całą lekcję byliśmy w parku!
- A u nas na godzinie wychowawczej był prawdziwy pan policjant!
- Dzieciaki, muszę zmykać. Pani Grażynka zrobiła obiadek, wszystko zjedzone?
- Taaak!
- Dobry był?
- Taaak!
- Mamusia musi naprawdę lecieć; buziaka proszę!
Cała trójka rzuciła się na mnie, nawet pies dał radę mnie polizać. Biegłam do samochodu i kolejny raz przyrzekałam sobie, że już więcej nie będę tyle pracować, że to ostatni raz, kiedy wzięłam tak dużo na głowę. Wpadłam do firmy, wszystkich ustawiłam od razu na najwyższych obrotach. O północy zwolniłam pracowników, sama również pojechałam do domu. Zrobiłam sobie gorącą kąpiel, siedząc w wannie, czułam spokój i wreszcie odprężenie.
- No, Kaśka - pomyślałam - Tylko się nie przyzwyczajaj, masz jeszcze cholernie dużo do roboty. Ubrałam się, zajrzałam do pokoi dzieciaków. Kiedy okrywałam Agnieszkę, na chwilę się przebudziła.
- Kocham cię mamo - wyszeptała.
- Też cię kocham córeczko - pocałowałam ją jak zwykle na dobranoc .
Za chwilę jechałam z powrotem do firmy, żeby rozpisać scenariusz pokazu do Krakowa. O godzinie szóstej rano wracałam padnięta do domu, żeby przygotować dzieciom śniadanie i zawieźć je do szkoły. Po ósmej byłam znowu w firmie, wyszłam tylko, żeby przywieźć dzieci ze szkoły i znowu byłam ostatnim rodzicem, który odbierał swoje pociechy. Wróciłam do firmy. Tym razem próba przeciągnęła się do pierwszej w nocy. Ponownie do domu pojechałam tylko po to, żeby się wykąpać, a potem nad ranem, żeby wyszykować dzieci do szkoły. Kiedy nocą wreszcie wróciłam do domu, nie miałam nawet siły, żeby się wykąpać. Rzuciłam się na łóżko, a moją ostatnią myślą było uświadomienie sobie, że jestem głodna i że od trzech dni żyłam tylko na kawie i papierosach. Przecież ja nie znoszę papierosów! - pomyślałam i odpłynęłam.
(. . . )
Przypomniał mi się kolejny wieczór upalnego lata w Chorwacji. Wiktor ze swoim chłopakiem pojechał na dyskotekę, zostawiając mnie na leżaku, przykrytą kocykiem, na tarasie pod roziskrzonym niebem. Byłam coraz słabszym towarzyszem wszelakich eskapad, dlatego coraz częściej zostawałam sama i coraz lepiej czułam się pozostawiona w swoim świecie dziwnego wyciszenia.
Przyglądałam się psu, który na sąsiedniej posesji próbował znaleźć sobie wygodne miejsce do leżenia. Łaził koło budy; co się położył, to zaraz wstawał, cichutko popiskiwał, w poszukiwaniu wody zaglądał do pustych misek. Właściciele co jakiś czas wychodzili z domu, a to żeby zaparkować na noc samochód w garażu, zabrać pranie ze sznurków, złożyć ogrodowy parasol, czy wytrzepać dywanik. Za każdym razem, kiedy drzwi się otwierały, pies zaczynał podskakiwać, merdać ogonem, żeby zwrócić na siebie uwagę. Za każdym razem z tą samą nadzieją. Za każdym razem na próżno. Kiedy, zniecierpliwiony, zaczął szczekać, właściciel wychylił się przez okno i krzykiem próbował go uciszyć. Analizując życie psa, odnajdywałam między nami coraz więcej analogii. Mój świat też był ograniczony do czterech ścian pokoju łańcuchem, którego nie mogłam zerwać. Czasem, kiedy bardzo się dopominaliśmy, ktoś wziął nas ze sobą na spacer. Dostawaliśmy jeść i pić, choć nie zawsze wtedy, gdy czuliśmy pragnienie lub głód. Patrzyłam ze smutkiem na jego podskoki, salta w powietrzu, piszczenie, aby zwrócić na siebie uwagę i wzbudzić czyjeś zainteresowanie. Domownicy przechodzili obok, jakby w ogóle nie istniał, czasem ktoś zniecierpliwionym głosem kazał mu się uspokoić. Przypomniałam sobie, ile razy musiałam prosić moich bliskich tylko o podanie herbaty, a najczęściej słyszałam - zaraz, nie teraz, nie chce mi się, nie przeszkadzaj. Jednak za wytrwałe machanie ogonem, czasem ktoś pogłaskał psa, a nawet rzucił jakiś smakołyk. Tak samo ja, po kolejnym ”proszę, przepraszam, dziękuję”, dostawałam wreszcie godzinami wyczekiwaną herbatę.
(. . . )
Tego roku rozpoczęłam kwarantannę, bycie w odosobnieniu, takie moje zawieszenie pomiędzy życiem, a śmiercią. Trochę sama zamykałam się na bezludnej wyspie mojego pokoju, skrępowana ułomnością ciała, krępowałam się spojrzeń ludzi, a najbardziej byłych znajomych. Spotkania zawsze wyglądały podobnie, jakby ludzie mieli zakodowany genetycznie schemat takich rozmów.
- Kasia? To ty? Boże! To naprawdę ty! Jak się okropnie cieszę, że cię wreszcie spotkałam/em - krzyczeli w zachwycie, czemu zaprzeczały rozbiegane oczy, szukające pretekstu do ewakuacji.
- Boże! To naprawdę ja - odkrzykiwałam w myślach.
- Co się stało? - wskazywali na wózek - Chora jesteś ? - padało pytanie, zawsze w tej samej, przesadnie troskliwej tonacji głosu.
- Nie widać? Jestem chora, bo z lenistwa lub dla przyjemności nie popierdalam sobie na wózku - odpowiadałam myślach, słodko się uśmiechając, a osoba, która mi towarzyszyła krótko opisywała moją chorobę. Jedni byli bardziej dociekliwi i zadawali pytania godne tytułu profesora neurologii, inni zadawalali się zdawkową odpowiedzią. Wszyscy od momentu, kiedy przetrawili informację o mojej chorobie, przestawali mnie dostrzegać i zaczynali ożywioną dyskusję o... mnie.
- Znałam/em ją bardzo dobrze - przechwalali się.
- Co ty chrzanisz ? - myślałam - Widziałam cię na jednym, czy dwóch moich pokazach i to jako osobę towarzyszącą, bo ja do ciebie nie wysłałam zaproszenia.
- Jaka to była piękna kobieta! Ile miała w sobie energii, zawsze pełna nowych pomysłów.
- I te jej pokazy, żadnego nie opuściłam/em!
- Byłam/em wiele razy w jej firmie, czy komuś ją przepisała?
- Nie? Jaka szkoda, tyle lat pracy na marne.
- Taka młoda i nieuleczalnie chora. A ile ona ma właściwie lat?
- Życie jest okrutne, ale dlaczego akurat ona musiała zachorować? Dlaczego właśnie ona?
Przy tym pytaniu byłam już na etapie zrzucenia w przepaść, utopienia, przejechania samochodem lub zwykłego uduszenia własnymi, sprawnymi rękami osoby gadającej te bzdury. Nigdy nie zadawałam sobie pytania - Dlaczego ja? Równie dobrze mogłoby brzmieć - Dlaczego nie ja? Gdyby Bóg mi powiedział - Uwolnię cię od choroby, tylko wskaż mi osobę, która za ciebie będzie chorować. Kogo bym wskazała, czyje dziecko pozbawiłabym matki, jakim rodzicom kazałabym patrzeć na nieuniknioną agonię ich dziecka? Nie ma takiego wyboru! Dlatego nie może być takich pytań! Nigdy w życiu!
Później rozmowa schodziła na mój transparentny, w niewiadomy sposób widoczny dla wszystkich stan ducha.
- Mój Boże, jaka ona biedna, nieszczęście, naprawdę wyjątkowe nieszczęście.
- Nic nie może, żeby chociaż mówiła...
- Co ona sobie biedulka myśli, bo umysł na razie ma jeszcze sprawny. . . ?
- Gdyby mnie coś takiego spotkało. . . na pewno bym się zabił/a!
- Co to za życie, co za życie, jak roślinka, biedactwo.
- Nigdy bym nie pomyślał/a, że tak biedna skończy, nie mogę o tym myśleć.
I tak, stojąc obok mnie, jak nad moim grobem, wygłaszali zgrabne epitafia. Najpierw kłóciłam się z nimi w myślach, z czasem obojętniałam, w końcu przestałam wychodzić z domu. We własnych czterech ścianach, które zastąpiły mi zdobywany do niedawna świat, czułam się bezpiecznej.
(. . . )
Pewnej nocy, kiedy obudziłam się jak zwykle z bólu ciała, usłyszałam dziwny szum. Dźwięk dochodził z kuchni i stawał się coraz bardziej intensywny. Nagle zdałam sobie sprawę, że taki dźwięk wydają smażące się frytki. Zaczęłam nasłuchiwać odgłosów życia z pokoju Michała, jakiegoś ruchu, klikania w klawiaturę, czegokolwiek. Odpowiedzią była kompletna cisza, którą zagłuszały, podskakujące na patelni, frytki. Wzięłam głęboki wdech i rozdarłam się najgłośniej jak mogłam. Odczekałam chwilę, ponownie zaczerpnęłam powietrze i rozdzierająco krzyknęłam
- Michał! - krzyczałam tak bez żadnego efektu przez parę godzin, licząc na to, że, jeżeli nawet Michał się nie obudzi, to sąsiedzi, zaniepokojeni hałasem, zadzwonią do nas albo na policję. Na dworze robiło się jasno, a w mieszkaniu coraz ciemniej. Gęsty, czarny dym nie pozwalał oddychać, zachrypniętym głosem nadal wołałam syna. Wyobraźnia malowała najczarniejsze scenariusze, które odganiałam siłą woli. Zaczęłam nawet wyobrażać sobie, że pod wpływem stresu i dla ratowania życia dziecka, jakimś cudem odzyskam siły i podniosę się z łóżka. Przypomniała mi się baśń Andersena, w której sparaliżowana od lat babcia, widząc, że wnuczek za chwilkę spadnie ze stromych schodów, nieoczekiwanie zerwała się z wózka, aby go uratować. Próbowałam poruszyć ciałem, ale ono leżało nieruchome, spięte krzykiem, zesztywniałe z bólu.
- Jezu! Matka? Co tak śmierdzi? - zapytał zaspanym głosem Michał.
Nagle ocknął się, zaklął ostro, poleciał do kuchni i pootwierał wszystkie okna. Kłęby czarnego dymu uciekały przez nie stopniowo, ukazując coraz więcej przedmiotów w pokoju. Kątem oka zerknęłam na zegarek, dochodziła szósta. Byłam zmęczona i wykończona, Michał poprawił mi nogi, zamknęłam oczy i usnęłam.
- Ja ////nie cenzuralne slowo///administrator////ę - usłyszałam głos Janka i jego kroki po domu - Mamo, co tu sie porobiło ? - zapytał przerażonym głosem.
Zadzwonił domofon.
- Jezu, Maria, co tu się stało ? - zapytała równie przerażona opiekunka.
- Nie wiem, właśnie wróciłem do domu. Chyba coś się spaliło - mówił Janek, krążąc po mieszkaniu.
- Boże przenajświętszy! - wykrzyknęła pani Kazia, przewracając mnie na plecy.
Poprzedniego dnia zostawiła mnie czyściutką i pachnącą, a zastała. . . twarz miałam czarną, jakbym całą noc spędziła w kopalni. Siedząc na wózku, objechałam mieszkanie i nie wiedziałam czy zacząć się śmiać, czy płakać. Wybrałam pierwszą opcję, kiedy spojrzałam na psiaka, który z brązowo-rudego, stał się kruczo-czarny. Ryknęłam niepohamowanym śmiechem, budząc dezaprobatę pani Kazi, która już widziała piętrzące się problemy. Faktycznie, trzeba było pozmywać wszystkie naczynia, odmalować ściany i sufit w kuchni i w przedpokoju; umyć meble i okna, przez które każdy dzień wyglądał na pochmurny i deszczowy.
(. . . )
Rozebrały mnie z mokrej koszuli, podłożyły suche prześcieradło i… w tym momencie zaczął się obchód. Ponieważ leżałam w klinice, na salę razem z lekarzami wtargnęła pokaźna grupa studentów. Siostry, które się mną zajmowały, dyskretnie usunęły się na bok, zostawiając mnie na łóżku kompletnie nagą! Lekarz konsultował pierwszą osobę, zawołałam siostrę, żeby mnie zakryła. Żadna nie zwróciła na mnie uwagi, dlatego zaczęłam coraz głośniej się domagać przykrycia.
- Ciszej, przeszkadza pani lekarzom - wreszcie któraś zareagowała na moje krzyki.
Próbowałam poruszyć ciałem, żeby się domyśliła, powiedzieć, wykrzyczeć, wywrzeszczeć moją niemoc, bezsilność i potworne skrępowanie. Najgłośniej krzyczały moje oczy, którymi błagałam o ratunek. Obchód przybliżał się, a ja dostałam jakiejś przeraźliwej, wewnętrznej histerii. Rozpłakałam się i nie mogłam zapanować nad szlochem i spazmami, które spinały mi ciało. Lekarze w ogóle nie reagowali, pielęgniarki uciszały mnie, a studenci, jak małe, wiejskie dzieci z rozdziawionymi buziami, gapili się na mnie. Bolało mnie każde spojrzenie, dotykało, brudziło, raniło. Miałam nie tylko obnażone ciało, ale byłam goła cała - psychicznie, duchowo, emocjonalnie. Nie mogłam się opanować, płakałam, łkałam bez opanowania, z każdą chwilą czułam się bardziej rozżalona, nieszczęśliwa i upokorzona.
Pielęgniarki, wbrew moim protestom, na siłę założyły mi cewnik, robiły to nerwowo i sprawiły mi ogromny ból. Kazały mi się zamknąć, mówiąc, że nie mam nic do gadania. Ubrały mnie w olbrzymią, płócienną koszulę zawiązywaną na plecach, krzyczały, żebym się uspokoiła, a ja wyłam w środku i wyłam na całą salę. Na chwilę się uspokajałam, po czym przed oczami stawała mi moja potworna bezradność i rozżalenie nad sobą brało górę.
(. . . )
Byłam z dzieciakami na wakacjach połączonych z pracą. W dzień robiliśmy wszystko co dusza i ciało zapragnęły, słoneczne popołudnia na kamienistej, chorwackiej plaży, słone kąpiele w morzu, wypady statkiem wzdłuż wybrzeży Adriatyku, eskapady samochodem, huczącym muzyką i śmiechem. Zauroczony mną szef chorwackiej mafii, którego rok później dogoniła przed własnym domem precyzyjna kula, rozkazywał kelnerowi przynosić szampana dla mnie. Dostawałam go na plaży, w każdej knajpce, w której na chwilę przysiadłam, na dyskotece, a moje dzieci obżerały się pucharami lodów.
Moja córka miała rację, nie byłam typową matką. Patrzyłam na kobietę w lustrze. Ładna - pomyślałam - zgrabna - dorzuciłam w myślach. Zerknęłam uważniej - wysokie kozaki na wysokich, zgrabnych obcasach, krótka sukienka, która odsłaniała chyba więcej niż zasłaniała, ale wszystko ze smakiem i naprawdę pasowało do mnie. Chyba nie wyglądam jak dzidzia-piernik? - pomyślałam z przerażeniem.
- Wyglądasz olśniewająco - powiedział na przywitanie mój przyjaciel, właściciel kompleksu dyskotek w Chorwacji. Był typowym południowym macho: mieszanka atawistycznej, zwierzęcej siły z wymuskaną, lśniącą elegancją. Muskularne ciało, rzeźbione na siłowni, spalone słońcem lub lampami solarium, nosił w jedwabnym garniturze. Mocno zarysowana broda i mocny dwudniowy zarost w aureoli długich blond włosów. Od paru lat modelki mojej agencji były latem ozdobą jego dyskoteki, a ja uwielbiałam czas, kiedy przyjeżdżałam doglądać interesu.
(. . . )
Boże, wyrwałeś mnie z mojego życia. Jechałam sobie luksusowym, ekspresowym pociągiem. Siedziałam przy barku na wysokim stołku, eksponując zgrabne nogi, piłam kolejnego drinka. Obrazy za oknem szybko się zmieniały, tak samo ludzie obok. Czułam zawrotną prędkość i to mi w zupełności wystarczało. Wyciągnąłeś mnie bez pytania z pociągu i posadziłeś, wbrew moim protestom, na wózku inwalidzkim. Może uratowałeś mi życie, bo pociąg się wykoleił i nikt nie przeżył. Ale czy ja Ciebie o to prosiłam, Boże?! Zabrałeś mi wszystko i ja mam uwierzyć, że to dla mojego dla dobra. Mam być pokorna, cicha, bo tacy dostaną się do Twojego Królestwa. Muszę Ci, Boże powiedzieć, że jest to bardzo kusząca propozycja, tylko, że ja za cholerę nie mogę nauczyć się bycia pokorną i cichą. Na początku choroby sądziłam, że jesteś genialnym strategiem. Wierzyłam, że wyrwałeś mnie z mojego pędzącego życia, żebym zobaczyła ile pięknych rzeczy mnie mija, żebym zauważyła piękno, które Ty stworzyłeś; żebym dostrzegła potrzeby moich dzieci; żebym przede wszystkim przypomniała sobie o Tobie i wreszcie Cię odwiedziła. Przyjąłeś mnie ciepło, na tyle ciepło, że nie chciałam od Ciebie odchodzić. Myślałam, że czekasz właśnie na mnie, że mi wszystko wybaczasz, że mnie bardzo kochasz, że już nigdy nie będę się czuła tak przejmująco samotna.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
DELFINEK
wielki mistrz pisarstwa stopnia VI 1500



Dołączył: 22 Mar 2009
Posty: 1837
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 23 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: BIALYSTOK
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Niedziela 20:39:31, 20 Grudzień 2009, Niedziela , 353     Temat postu:

Hej Kaska ..witaj ..wiesz nie wiem co napisac bo przeczytalam wszystko i naprawde plakalm ...bardzo bym chciala Ci pomoc w wydaniu ksiazki bo naprawde jest tego warta i napewno rozeszla by sie migiem ...wiesz nie zrozumialam tylko gdzie teraz sa Twoje dzieci i czemu masz tylko ciocie ....Kasia jestes super dzielna kobieta ..tak wiele przeszlas a jednak sie nie poddajesz ...walczysz i piszesz ...moze ktos z Forum bedzie widzial kto moze wydac ta ksiazke ..napisze ci jeszcze cos na pw.czyli na wiadomosc prywatna ....zycze Ci duzo zdrowia ,duzo sily ,duzo samozaparcia i zebys nigdy nie przestala byc soba bo JESTES WIELKA ..tak mi kiedys ktos napisal na tym Formu i pomoglo ....pozdrawiam....:)

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Odmienne stany świadomośc
pisarz powyzej 15 postow



Dołączył: 04 Gru 2009
Posty: 16
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: wszędzie obcy
Płeć: Mezczyzna

PostWysłany: Poniedziałek 15:32:14, 21 Grudzień 2009, Poniedziałek , 354     Temat postu:

Kaśka, pozdrawiam serdecznie.Twoja historia jest spełnieniem mojego najgorszego koszmaru - uwięzienia we własnym ciele, ale wracam do meritum Twoja historia jest bardzo poruszająca, zarówno ona jak i sposób opowieści spowodowały u mnie chęć poznania jej w całości. Myślę że nie będę jedynym i to jest sposób jaki przychodzi mi na myśl jako promocja "Ołówka" umieść fragmenty w necie ilość czytających oraz opinie(a jestem pewien i zainteresowania i pozytywnego odbioru) będą świetnym argumentem w poszukiwaniu wydawcy czy promotora jest masa forów gdzie mogłabyś się dać poznać podobnie jak tutaj, życzę powodzenia na drodze kariery pisarskiej i spokoju ducha zapewne znasz "modlitwę" Marka Aureliusza pozdrawiam>

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
DELFINEK
wielki mistrz pisarstwa stopnia VI 1500



Dołączył: 22 Mar 2009
Posty: 1837
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 23 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: BIALYSTOK
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czwartek 23:11:04, 31 Grudzień 2009, Czwartek , 364     Temat postu:

SZCZESLIWEGO NOWEGO ROKU .odezwij sie napisz cos jeszcze z tej ksiazki ....czy moze znalazlas juz sponsora ktory by ci pomogl wydac ksiazke ....wiesz moze napisz do UWAGI w TVN moze tam pomoga ...tak bym chciala zeby sie udalo i zebys mogla wydac swoja ksiazke ...pozdrawiam..;*)

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum: depresja, smutek, leczenie, inne ... Strona Główna -> 111 _ DEPRESJA _ FORUM _ GLOWNE _ PUBLICZNY POKOJ CZATOWY DEPRESJA NA _ WWW.CZAT.ONET.PL ___ piszemy tutaj o sobie, pomagamy wzajemnie... Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin